Uwielbiam żółty! szczególnie miksować go z zielonym, granatem, czernią i pomarańczką^^
Chyba rozumiecie moją radość kiedy okazało się, że jest to kolor sezonu? 😀 Pobiegłam więc do ulubionego sklepu z materiałami, pooglądałam, pomacałam i wybrałam dwa metry żółtej pastelowej dzianinki – w głowie miałam już sukienkę do pracy, dużo dłuższą niż zwykle szyję. Napaliłam się na wykrój z Burdy marcowej, z sekcji ślubnej – jak dla mnie to raczej niezbyt ślubna, ale podobno projektanci z tego czasopisma wiedzą lepiej.
Tak ogólnie to celowałam w bawełnianą satynę, ale nie miała pożądanego koloru (taka raczej brudna żółć) ani odpowiedniej długości krytego zamka – więc kupiłam tą miłą pastelowo żółtą dzianinę – chciałam w sumie poczekać aż przywiozą zamki do sklepu, ale już po wykrojeniu okazało się, że zamek nie będzie mi potrzebny i po prostu zszyłam ją.
Podczas szycia na stębnówce złamały mi się cztery igły. Ok, pomyślałam, zdarza się. Wymieniłam na ostatnią firmową i odłożyłam maszynę na bok, bo znów potrzebowałam overlocka – po pierwszej przymiarce nie doszłam do wniosku, że dół pasowałoby lekko zwęzić…
I wtedy stała się rzecz okropna – w połowie odcinka udo/kolano na prawym boku wciągnęło mi materiał…
…
Myślałam, że serce mi pęknie i będę musiała odpruć dół i znów wykroić. Po mozolnym wyciąganiu materiału z maszyny – wkręciło go mocno – okazało się, że nie jest źle, ale sukienka ze względu na swoją długość nie nadaje się do pracy. Obcięłam i męczyłam się z obszywaniem zygzakiem na stębnówce (już nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłam), zszyłam, podwinęłam i … jest. Choć nie taka jak chciałam.
Dorzuciłam do niej najnowszy naszyjnik z perełek i ulubione szpilki.
1 komentarz
wyglądasz fenomenalnie